piątek, 27 grudnia 2013

Tropem Trzeciego Człowieka
(Trzeci Człowiek, 1949)

Na ten film trafiłem przypadkowo kilka lat temu i poczułem owe przyjemne uczucie zarezerwowane dla momentów, gdy odkrywa się wspaniały, nieznany wcześniej skarb. W latach mojej młodości na pewno nie miała go w ofercie żadna wypożyczalnia kaset video. Nie przypominam sobie też, by pokazała go jakakolwiek stacja telewizyjna. Powód jest prozaiczny - „Trzeci Człowiek” (The Third Man) powstał w 1946 roku, co oznacza, że mamy do czynienia z pełnoprawnym emerytem srebrnego ekranu. Znacznej części osiągnięć kinematografii z tego okresu dzisiaj po prostu nie da się oglądać. Dla widza przyzwyczajonego do dynamicznego montażu, wartkiego scenariusza i współczesnej estetyki, filmy z tamtej epoki są niestrawnymi, nudnymi, naiwnymi ramotkami, które zniechęcają do siebie po kilku ujęciach. Chyba, że mamy do czynienia z ponadczasowym arcydziełem, a nie mam wątpliwości, że o takim właśnie teraz czytacie.
Głównego bohatera filmu, Holly'ego Martinsa poznajemy gdy wysiada z pociągu na dworcu w Wiedniu. To typ poczciwca zawsze bez grosza przy duszy. Zagląda często do kieliszka, zarabia na życie pisząc podrzędne opowiastki rodem z Dzikiego Zachodu. Przyjechał do Wiednia zaraz po wojnie, na zaproszenie dawno nie widzianego przyjaciela, Harry'ego Lime. Jednak zamiast wypić z nim powitalnego sznapsa, nasz bohater trafia na jego pogrzeb. Okoliczności śmierci od początku wydają mu się dziwne. Martins, niczym samotny szeryf, zaczyna grzebać coraz głębiej w przeszłości przyjaciela, odkrywając ponurą prawdę o nim, mieście i ludzkiej naturze. W rolach głównych występują Joseph Cotten (Holly) oraz arcygenialny Orson Welles (Harry). Ale przede wszystkim – Wiedeń. Daleki od obecnej formy, pełen skaz, ran i okaleczeń. I dzięki temu, jeszcze bardziej fascynujący niż zazwyczaj.
Wojenna pożoga nie oszczędziła Starego Kontynentu, a poważne zniszczenia nie ominęły stolicy Austrii. Dzisiaj nie ma po nich niemal śladu. Na zabudowania spadło łącznie dwadzieścia tysięcy alianckich bomb, niszcząc nie tylko obiekty strategiczne, ale również budynki cywilne i zabytki. Dzieła destrukcji dokonała Armia Czerwona, która jako pierwsza wkroczyła do miasta, tocząc uliczne potyczki z wycofującymi się oddziałami. Po latach żołnierze uczestniczący w paradzie upamiętniającej „wyzwolenie” Wiednia wspominali, że mieszkańcy witali Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów niczym wybawców.
Powojenny Wiedeń, podobnie jak cała Austria, podzielony został na cztery strefy okupacyjne, zarządzane przez USA, Wielką Brytanię, Francję oraz ZSRS. Historyczne śródmieście stolicy zostało strefą wspólną, kontrolowaną przez połączone sztaby „Wielkiej Czwórki”. Ten stan rzeczy trwał aż do 1955 roku, kiedy kraj odzyskał formalnie niepodległość, a obce wojska opuściły jego terytorium, w zamian za przyrzeczenie wiecznej neutralności. Plan Marschalla pozwolił stworzyć fundamenty „państwa dobrobytu”, które znamy dzisiaj. Koniec lat 40-tych to jednak ciemna karta w historii Wiednia, także z powodu złej sytuacji ekonomicznej. W powietrzu, niegdyś wypełnionym muzyką Straussa czy Schuberta, zapadła chwilowa cisza. Mieszkańcy zająć musieli się nie życiem, lecz przeżyciem. Bieda i niedożywienie zbierały swoje żniwo. Zrujnowane tereny rolne nie były w stanie pokryć zapotrzebowania miasta, zniszczone drogi utrudniały transport. Przeciętny Wiedeńczyk, już podczas wojny często niedojadał, po jej zakończeniu zaś, przymierał głodem. Pierwsze zimy były dramatyczne. Nie oszczędzano dostojnych parków oraz lasów, gdzie wycinano drzewa na opał. Sprawiedliwie, brakowało wszystkiego i wszystkim. Niedaleko Opery, przez kilka lat po wojnie odbywał się kiermasz, gdzie dobra rodowe wyprzedawały nawet szacowne rodziny pochodzące z klasy średniej i wyższej. Nabywców nie brakowało, szczególnie pośród licznych żołnierzy. Władze przymykały oko na handel. Odbudowujące się miasto przyciągało także ogromną liczbę cwaniaków, którym przyświecał jeden cel – wzbogacić się szybko i łatwo. Na stertach gruzów, w zaułkach i ciemnych uliczkach buzować zaczęło życie, niepokorne i łapczywe. To właśnie w takim miejscu i pośród takich oto ludzi, akcję swojej kryminalnej powieści umieścił pisarz Graham Greene. Podczas pobytu w Wiedniu szukał inspiracji, aż w końcu jego uwagę przyciągnęły prasowe notki o... podziemnych kanałach pod miastem. Trwały tam policyjne poszukiwania szajki specjalizującej się w kradzieżach penicyliny z wojskowych szpitali. Na tym epizodzie oparł luźno kanwę fabuły. Niemal natychmiast została podjęta decyzja o ekranizacji bestellerowej książki. „Trzeciego Człowieka” postanowiono kręcić w naturalnym plenerze Wiednia. Dzięki temu miasto stało się pełnoprawnym aktorem, a pozornie błaha kryminalna opowieść, wyjątkowym dokumentem. „Trzeci Człowiek” był w swoim czasie wielkim przebojem, a dzisiaj uznawany jest za najwybitniejszy brytyjski film w dziejach kinematografii.
Zdradzę małą tajemnicę. Szczwany Lime wcale nie umarł, a uparty Martins odkrywa szybko mistyfikację swojego dawnego przyjaciela. Główni bohaterowie spotykają się pierwszy raz przypadkowo, nocą, przy Schreyvogelgasse. Orson Welles ukrywa się w cieniu, pod nogami mając łaszącego się do niego kota. Poświata odkrywająca jego postać skrytą we wnęce, jego ironiczny uśmiech posłany w kierunku przyjaciela i ucieczka przeszły już do historii kina, podobnie jak wiele innych scen, nakręconych z ogromnym wyczuciem i smakiem. Zwraca uwagę także bardzo odważna praca kamery. Często obserwuje ona bohaterów z oryginalnych, zaskakujących perspektyw. Tego typu artystyczne eksperymenty kojarzą się raczej z latami 60-tymi niż rokiem 1946, ale sprawiają, że „Trzeciego Człowieka” ogląda się nadal przyjemnie. Film zresztą stał się inspiracją dla całego nurtu kina szpiegowskiego, które wyrosło na żyznej glebie Zimnej Wojny, i o którego reprezentantach będzie zresztą okazją niejeden raz tu wspomnieć.



***

Wydanie na DVD, przynajmniej to specjalne, dwupłytowe, które mam, zasługuje na uznanie. Jakość obrazu, jak na film w takim wieku przystało, raczej nie powala na kolana, ale nie o to przecież chodzi. Dla tych wszystkich, którzy pokochali film i chcieliby dowiedzieć się o nim więcej, czeka jeszcze sporo dodatków, takich jak np. 90 minutowy dokument poświęcony produkcji, zdjęcia, oryginalne kinowe zapowiedzi z epoki i kilka innych ciekawostek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz