niedziela, 22 grudnia 2013

Goonies will never say die!
(The Goonies, 1985)

Ktoś, kiedyś przetłumaczył tytuł tego filmu jako „Gagatki”, ale na początku lat 90-tych, bo chyba wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy, wszyscy wiedzieli, że mowa jest po prostu o „Goonies”.
To niekoronowany król przebiegu w moim magnetowidzie i bodaj najbardziej kultowy film dzieciństwa (o ile, w przypadku dziesięciolatka można używać takich górnolotnych sformułowań). Mogłem oglądać go bez końca. Nawet widziany drugi raz tego samego dnia, nie nudził mnie, a wręcz odwrotnie, bawił i wciągał coraz bardziej. Nic w tym dziwnego, bo za stworzenie tego dzieła zabrało się dwóch utalentowanych specjalistów od rozrywki – reżyserował Richard Donner (znany chociażby z „Zabójczej Broni”), za scenariusz i produkcję odpowiadał zaś sam Steven Spielberg. W połowie lat 80-tych to drugie nazwisko gwarantowało sukces kasowy, kolejki pod kinami i kilkadziesiąt minut magii na ekranie. „Goonies” nie stało się co prawda równie wielkim przebojem co pochodzący z tego samego okresu „Powrót do przyszłości” (tam również maczał swoje palce wielki Steven), ale zdobył sobie należne uznanie, wchodząc do kanonu kina dla „młodzieży w każdym wieku”. W Polsce przełomu dekad, kiedy rodzima TVP nie oferowała zbyt wiele atrakcji, a pierwsze wypożyczalnie video składały się z jednej, krótkiej półki, młodociani widzowie pokochali przygody paczki przyjaciół z Astorii miłością absolutną - „Goonies” ma więc u nas znacznie większe poważanie niż gdziekolwiek indziej, a przynajmniej, takie można odnieść wrażenie, gdy tylko wymienia się ów tytuł w otoczeniu moich rówieśników, obecnie będących po trzydziestce.
Z perspektywy osoby dorosłej fabuła jest oczywiście prosta, naiwna, ale na pewno nie wtórna – chociażby dlatego, że mowa o protoplaście gatunku kina przygodowego dla młodszych widzów. Tytułowi bohaterowie (nazywający siebie Goonies, co oznaczać może m.in. wyrzutków i dobrze oddaje ich pozycję społeczną) spędzają ostatnie, w domyśle wakacyjne, chwile razem. Ich domy zostały przeznaczone do rozbiórki, ich rodziny lada chwila rozjadą się po Ameryce, a oni sami trafią do nowych szkół i stracą ze sobą kontakt na zawsze. Kiedy na zagraconym poddaszu znajdują mapę prowadzącą do pirackiego skarbu z XVII wieku, zaczyna się nie tylko wielka przygoda, ale i próba uratowania dotychczasowego życia. Na przeszkodzie próbuje im stanąć cała gama przeciwności – zastawione przed wiekami pułapki, własne słabości, a także komiczny gang w postaci rodziny Fratelli. Film wypchany jest atrakcjami, wyrazistymi postaciami, żartami i prawdziwymi emocjami. Chociaż formalnie jest podpisany przez Donnera, to wpływy Spielberga czuć wszędzie i wypada zaliczyć go do kanonu jego dzieł. Był on wtedy w swojej życiowej formie. Tym razem na planie bawił się, realizując swoje dziecięce fantazje. W „Goonies” mamy więc tajne przejścia, zagadki, kryjówki, tunele, ususzone trupy, wielki skarb, stare mapy, śmiertelne zagadki, bezdenne przepaście, pirackie statki, wybuchowe gadżety, pierwsze pocałunki, w końcu, wielkie kamienie goniące bohaterów, a nawet atak ośmiornicy (tę scenę wycięto z finalnej wersji filmu). Złośliwie można by stwierdzić, że upchano tu wszystko, łącznie z trikami, które nie zmieściły się Spielbergowi w „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”.
„Goonies” nadal ujmują klimatem wielkiej przygody, chociaż mając trzydzieści kilka lat, czasem wypada przymknąć litościwie oko na kilka uproszczeń. Ale w końcu to kino rozrywkowe i jako takie, spisuje się znakomicie. Geneza popularności filmu wydaje się prosta do zdekodowania, chociaż arcytrudna do powtórzenia dla kolejnych twórców szukających prostych recept. Na pewno jest to sprawnie zrealizowana familijna produkcja, zrozumiała dla dorosłych i zachwycająca dla samych dzieci. Jej budżet był spory, a do tego wydany efektywnie, efekty specjalne robiły wrażenie, scenografia była staranna, a tam,gdzie trzeba monumentalna, fajerwerki pomysłów nie pozwalały się nudzić, a cała zgraja nastoletnich aktorów dała popis nie tyle umiejętności, co prawdziwej radości z bycia razem. Ale najważniejsza była chyba zwyczajność tak opowieści, jak i jej uczestników. W Ameryce każde niemal dziecko mieszkało na podobnych przedmieściach co główni bohaterowie. W ich domach również był strych na który nie można było wchodzić bez wiedzy rodziców i który, być może, krył w sobie podobną tajemnicę. W okolicy znaleźć można było samotne, opuszczone rudery, wystające z morza skały i tajemnicze zakątki o których krążyły legendy. To w zupełności wystarczało do tego, by pobudzić dziecięcą fantazję i przenieść atmosferę z ekranu wprost do rzeczywistości. A to już sztuka rzadka i wybitna – to udało się „Goonies” i to nie tylko w Ameryce. W Polsce również ten film budził we mnie i moich kolegach ciekawość, która kazała nam zacząć zaglądać do starych, niezbadanych szop w poszukiwaniu przygody.
Czy często do niego wracam? Tylko czasami. Jest to dzieło dla mnie wyjątkowe, więc zachowuję je na wyjątkowe chwile. Budzą się wtedy we mnie głębokie pokłady sentymentalizmu, które wypada wspomóc piwem, a najlepiej trzema. Najzwyczajniej w świecie,nie chciałbym tych pięknych momentów wytrzeć zbyt częstym przywracaniem ich do życia. Jeżeli Wy też pamiętacie go z dzieciństwa i boicie się, że piękne wspomnienia nie wytrzymają konfrontacji z rzeczywistością, nie musicie się obawiać - w końcu, "Goonies will never say die", a sam film broni się znakomicie także po wielu latach od swojej premiery. Trudno uwierzyć, że minęło od niej już dwadzieścia osiem lat!
***

„Goonies” doczekało się szczęśliwie kilku wydań na DVD i Blu-Ray. Oprócz wersji normalnej jest też dostępna nieco dłuższa, reżyserska, ale niestety, nigdy jej nie widziałem. W przeciwieństwie do wielu innych arcydzieł dekady lat 80-tych, ten film nie musi się wstydzić tego jak wygląda. Jakość obrazu i dźwięku jest w porządku, a na płycie znaleźć można kilka dodatków, które dla miłośników będą sporą atrakcją (na czele z kilkoma niewykorzystanymi ujęciami, które wyprostowują co nieco meandry fabuły).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz